Jednym z pierwszych obozów koncentracyjnych, w którym Niemcy realizowali swój zbrodniczy plan eksterminacji Żydów, był obóz zlokalizowany nieopodal miejscowości Chełmno nad Nerem. ( Kulmhof).
Obóz zagłady działał od listopada 1941 do lipca 1944. Niemcy w tym obozie eksperymentowali z różnymi technikami masowego zabijania. „ Specjalnością” obozu były „ spezialwagen”, ciężarówki przystosowane do zabijania więźniów poprzez kierowanie spalin do wnętrza szczelnego samochodu.
"Żydów przywożono partiami po 60, a później po 90 osób, bagaż składano do miejscowego kościoła, i jednopiętrowego pałacyku zburzonego jeszcze w czasie poprzedniej wojny. Pomieszczenie do którego wprowadzano delikwentów, był to pokój większych rozmiarów, dobrze ogrzany i wyłożony drewnianymi drabinkami. Tu u wylotu korytarza ustawiono rampę ze schodkami. Brama wejściowa prowadziła na dziedziniec, a drugie wrota na drugi właściwy dziedziniec "pałacu". Oficer SS oraz sześćdziesięcioletni Niemiec, który swoim niezwykle serdecznym zachowaniem jeszcze w czasie wysiadania z samochodów zyskiwał sobie sympatię "wysiedlonych" wygłaszali teraz przemówienia, zapewniając, że zostaną wysiedleni do getta w Łodzi, gdzie znajdzie się dla wszystkich praca, a dzieci będą chodzić do szkół. Zanim jednak wyjadą do Łodzi zostaną poddani dezynfekcji i wykąpani w specjalnie zainstalowanej w pałacu łaźni, rozkazywano mężczyznom rozebrać się do kaleson, kobietom zaś do koszul. Dokumenty i kosztowności kazano związać w chustkę, zaś wszystkie wszyte do odzieży pieniądze wypruć, by nie uległy zniszczeniu w czasie parowania.
Po załadowaniu auta i hermetycznym zamknięciu drzwiczek odjeżdżało ono do odległego o 7 km w kierunku Koła lasu, gdzie znajdowało się miejsce kaźni. Była to polana, obstawiona ze wszystkich stron uzbrojonymi w karabiny maszynowe żandarmami, w poprzek której biegł przygotowany zawczasu grób masowy, głęboki na 5 m, szeroki u dołu na 1,5 m, u góry zaś na 5 m. Auto zatrzymywało się w odległości ok. 100 m od grobu. Szofer-kat (esesman) naciskał guziczki wmontowane w szoferce aparatu i wychodził na zewnątrz. Z auta zaczynały dochodzić przytłumione krzyki i uderzenia w ścianki. Mniej więcej po kwadransie wszystko ucichło. Wówczas szofer-kat wracał do szoferki i zaglądał przy pomocy lampki elektrycznej przez okienko do wewnątrz wozu. Po stwierdzeniu, że wszystkie ofiary już nie żyją, podjeżdżał bliżej do grobu i po pięciu minutach rozkazywał otworzyć na oścież drzwi samochodu.
Na zdjęciu komisja bada porzucony przez Niemców „Specialwagen”.