Śladami Niepodległości – Emisariusz (18)

W bitwie pod Ignacewem stracili powstańcy około 120 zabitych, tyleż rannych, całą niemal broń (którą zakopaną znaleźli Moskale), a oddział poszedł w rozsypkę. Dowódca, Taczanowski, zdołał przedostać się z kilkoma towarzyszami do odległej o 25 km granicy i znaleźć za nią ocalenie.

Z zawodem szukali Moskale jego zwłok wśród poległych. Z jeszcze większą wściekłością nie mogli znaleźć zwłok Tarejwy, choć naoczni świadkowie widzieli, że trafiony kulą w głowę krwią spłynął i osunął się na ziemię. Tajemniczy zakonnik przepadł jak kamień w wodę, rozpłynął się, zniknął…

Ojciec Maxim Tarejwo nie poległ na polu ignacewskiej bitwy, ani się „nie rozpłynął", choć od lej chwili był dla poszukujących go Moskali „niewidzialny". Ciężko ranny w głowę, nieznanymi drogami, został uniesiony z pola bitwy przez wiernych żołnierzy i przewieziony za graniczny kordon do Poznańskiego. Tam zawieziono go do Śremu, do klasztoru oo. Jezuitów, gdzie pod troskliwą opieką leczył odniesione kontuzje.

W cytowanej już kilkakrotnie Kronice Zakonu znajdujemy taki oto charakterystyczny zapis:

„… i mógł się ratować, ale w końcu powrócił i czekał czegoś w klasztorze…" ( Lądzie)

Wycofanie się, danie za wygraną, opuszczenie wreszcie swojej owczarni i narodowej sprawy nic leżało w charakterze energicznego zakonnika. Nie wiadomo dokładnie kiedy, ale zaraz pewnie po podleczeniu kontuzji, wraca Tarejwo przez zieloną granicę do Lądu. Nie myślał o ratowaniu siebie. Myślał raczej o ratowaniu, przygasającego po ignacewskim pogromie, powstania. A więc powrócił, no i gdyby tylko „czekał czegoś w klasztorze"… ( Lądzie)

 

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *


Ta witryna używa plików Cookie. Aby zapewnić jej poprawnie działanie, konieczne jest ich zatwierdzenie.