Miejsce, które właściwie widzi się codziennie. Może dziś bardziej pstrokate i mniej drzew. Każdy chyba wie, że tuż obok, w latach pięćdziesiątych i sześćdziesiątych była knajpa nazywana potocznie „ Czarna Mańka”, której sława przerosła jej znaczenie i trafiła nawet do literatury.
Gdy Konin leżał jeszcze po drugiej stronie Warty, drogą koło Czarnej Mańki przejechać musiały dorożki wiozące pasażerów na dworzec PKP. Wracały przeważnie puste i urok Czarnej Mańki był tak silny, że nie sposób było się nie zatrzymać. Jeden z dorożkarzy miał to opanowane do perfekcji. Wpadał, zamawiał pięćdziesiątkę, wypijał z namaszczeniem. Zajmowało mu to dokładnie pięć minut. Ale cóż. Nikt nie jest doskonały. Kiedyś spotkał znajomych, albo wódka była szczególnej dobroci, bo zasiedział się na dłużej. Gdy wyszedł po pół godzinie , ze zdumieniem zauważył, że nie ma jego dorożki. Okazało się, że koń, przyzwyczajony do owych „pięciu minut”, po kilku następnych minutach zwłoki, uznał, że sprawa jest zakończona i spokojnym krokiem pociągnął dorożkę na postój koło ratusza
Podobno jeden furman wchodził do Czarnej Mańki z batem w cholewie buta aby mieć go pod ręką w razie potrzeby.
Nieco dalej w kierunku dworca było kino.Drewniane długie ławki i kłęby niebieskiego dymu tańczącego snopu światła z projektora.
Byłem w Czarnej Mańce z bratem.On pił piwo a mi kupował oranżadę, ale to była oranżada… Ech.