Po pierwszej ciężkiej, nieprzespanej nocy – zanotował w swoich pamiętnikach „Jordan" – w której po wygodnych naszych łóżkach kulbaka służyć nam musiała za poduszkę, a burka za materac i kołdrę zarazem, kiedy zziębnięci i znużeni zaczęliśmy się pożywiać resztą, prowiantów znajdujących się w mojej bryczce, której Andrzej strzegł jak oka, nagle, wśród ciszy, przerywanej tylko szmerem drzew i szeptem kosynierów krzątających się koło rozpalonego stosu gałęzi – zadźwięczał dzwonek przed namiotem dowódcy. Zebraliśmy się tam, a w głębi namiotu spostrzegliśmy mały ołtarzyk polowy, przed którym, ubrany już w komżę i ornat, ksiądz Max rozpoczął odprawianie Mszy Świętej.
W uroczystym skupieniu ducha ukląkł cały obóz dookoła namiotu, a najgorętsza w życiu modlitwa popłynęła do Stwórcy wszechrzeczy, któremu poleciliśmy losy kraju i pozostałych w domu rodzin naszych."
Nie zawsze ojciec Max był i mógł być tylko czułym ojcem. Funkcja kapłana oddziału wymagała nieraz, by słowa gorzkiej prawdy powiedzieć „panom braciom". Ujawniał się w tych wystąpieniach temperament Tarejwy i jego – ukształtowane przez dzieciństwo, szkołę, atmosferę warszawską poglądy, które sprawiły, że wśród szlachty okolicznej otrzymał przydomek „ultrademokraty".
„Po skończonej Mszy Świętej i specjalnej benedykcji, której nam ksiądz Max udzielił, wszyscy nowo przybyli wczoraj składaliśmy przysięgę na wierność dla sprawy ojczyzny, na posłuszeństwo naszym dowódcom, na najściślejsze dochowanie tajemnicy w razie dostania się do niewoli rosyjskiej, na miłość bratnią dla współtowarzyszy i na poświęcenie życia swego w bitwach z nieprzyjacielem oraz na obietnicę, że nikt bez rozkazu dowódcy sam w nikczemnej ucieczce z pola bitwy ratunku szukać nie będzie.
Po zakończonej przysiędze i ucałowaniu Krzyża Świętego, który ksiądz Max każdemu podawał, przemówił on jeszcze w te mniej więcej słowa:
Bracia w Chrystusie! Zebraliśmy się na tern miejscu dla wyzwolenia naszej Ojczyzny z ciężkiej, trapiącej ją niewoli. Wobec Boga. sędziego Najwyższego, wobec tej najdroższej a nieszczęśliwej Matki naszej powinniśmy być ożywieni jedną tylko myślą pokonania wroga, jedną tylko nadzieją, że to spełnimy i wiarą w sprawę, której służymy.
W tych dążeniach powinniśmy wszyscy być sobie równi, nic masz tu bowiem i być nie może żadnej różnicy stanów, wykształcenia lub majątku. Trzymająca kosę dłoń nędzarza nie jest w niczym gorsza od ręki szlachciców przybyłych tu konno i dworno. Tymczasem słyszałem przypadkiem wczoraj jak świeżo przybyli, a już oficerami zamianowani niejacy panowie, czuli się nie na miejscu w naszem otoczeniu, tęskniąc za dworami, sąsiadami z któremi im się rozstać przyszło.
(Tu szmer głuchy, a znamienny jak ryk wzburzonej fali morskiej przebiegł po szeregach kosynierów i strzelców, a oczy ich zwrócone na nas pałały dziwnym jakimś blaskiem.)
Komu się tu nic podoba, wolna droga do domu, ale wara od wszystkich wyrzekań i kwasów, które demoralizująco wpływać mogą na żołnierską postawę i zaszkodzić świętej, narodowej sprawie naszej.
– Jeszczem w życiu takiej reprymendy nie słyszał – obruszył się Kazio Potworowski –
gdyby mi taką wyrżnął mój pastor z Żychlina nie uszłoby mu to na sucho… ale Kapucynowi, co zrobić…
-Psia kość nie ksiądz! – mruczał Władziu Dziembowski