Jedną z niecierpliwie wyczekiwanych rozrywek była jazda na sankach. Sztuką bardziej ryzykowną ( wtedy ulic nie posypywano solą) było uczepienie się przy pomocy sznurka lub „podprowadzonego” z kuchni haczyka , do dorożki lub wozu. Ryzykowną, bo oberwać było można batem od woźnicy lub , zbyt solidnie przyczepione sanki jechały z wozem gdzieś w świat.
W Starym Koninie trudno było o dobre miejsca do zjeżdżania. Można było zjeżdżać z wału przeciwpowodziowego koło parku. Można było „za pekaesem” na Wale Tarejwy… Wszystko to były jednak górki raczej niskie i nie dawały przeżyć na jakie się czekało. Prawdziwym wyzwaniem była górka przy ulicy Reformackiej, za klasztorem Franciszkanów. Góra nosiła nazwę : „ Góra Polci” i była do jazdy wprost stworzona, gdyby nie rzeczona Polcia, która widząc dewastacje, jakie czyniło dziesiątki sanek, co i raz przeganiała dzieciarnię.
Raz , gdy znalazłem się w sytuacji „ przepędzonego” udałem się z Przyjacielem i sankami zjechać sobie na … cmentarzu przy Kolskiej. Jak to mówi stare porzekadło: „ Pan Bóg za drobne grzechy karze natychmiast”. Już przy pierwszym zjeździe wpadliśmy na murowany grobowiec i połamaliśmy sanki.