Panie Jerzy, kilka wywiadów z Panem w lokalnej i regionalnej prasie już przejrzałem, także reportaż zrealizowany przez TVN24 wraz z zamieszczonym w internecie filmem z pańskiej pracowni. W zasadzie wszystko, o czym chciałbym rozmawiać zostało już wyartykułowane. Jednak chociaż kilka zdań pragnę usłyszeć, gdyż rubryka „Nasze pasje” bez Pana nazwiska i arcydzieł traci swój sens. Tak znamienity talent i pasja są chlubą ziemi konińskiej, a ślesińskiej w szczególności. Zacznijmy naszą rozmowę od teraźniejszości – jak spędza Pan typowy dzień na emeryturze?
– W taki sposób jeszcze nie zaczynano rozmowy ze mną. Mam 71 lat, jestem na emeryturze, a mimo to pracuję po 8, a czasem i 10 godzin dziennie. Moja praca to pasja, radość konstruowania, mam tak od dziecka, już ponad 60 lat buduję samoloty, jachty, łodzie, choć w dzieciństwie były to jeszcze modele. Nie oglądam telewizji, bo szkoda mi czasu na seriale, komputer też rzadko włączam, raz na kilka dni. Pracuję w swoim warsztacie. Obecnie spędzam czas nad budową Orlika olimpijskiego. Ten szybowiec ma 15 metrów rozpiętości skrzydeł, 6.5 metra długości i waży prawie 170 kg. Jako że otrzymałem część dokumentacji technicznej, to podjąłem to wyzwanie konstrukcyjne. Większość prac jest już za mną, wkrótce zacznie się etap finalnego montażu i składania elementów w latającą całość. Muszę go ukończyć do sierpnia przyszłego roku na jubileusz 100-lecia Lotnictwa Polskiego. Szybowiec w całości wykonany jest z drewna, przed wojną wyprodukowano ich w Polsce zaledwie kilka sztuk, a jedyny dotąd zachowany egzemplarz znajduje się w muzeum szybowców w Stanach Zjednoczonych. Do USA trafił w 1938 i miał dla Amerykanów technologiczny walor edukacyjny.
Który to już szybowiec budowany przez Pana? Co było wcześniej?
– Wcześniej był motoszybowiec Bąk, projektowany w 1937r. Niecałe 50 lat temu dowiedziałem się, że żona konstruktora, Antoniego Kocjana, odnalazła dokumentację technologiczną, więc odkupiłem ją. Prace rekonstrukcyjne nad tym motoszybowcem podjąłem dla fundacji „Zabytki polskiego nieba” i pod nadzorem Urzędu Lotniczego. Dotychczas zbudowałem już samodzielnie 5 samolotów, 5 jachtów, łodzi i mniejszych konstrukcji już nie liczę.
Dobrze, ale czy konstrukcje posiadają cechę użytkową czy tylko są replikami, które można podziwiać i oglądać ?
– Już pod koniec szkoły podstawowej, w latach 50-tych, konstruowałem modele samolotów, które latały na własnych silnikach, zdalnie sterowane. Gdy natomiast skończyłem technikum to zacząłem już budować konstrukcje dla użytku przez człowieka, tak więc w zbudowanych przez siebie jachtach pływałem, w samolotach latałem. Pierwszy jacht kabinowy wykonałem w 1973 roku, a pierwszy samolot, którym sam wystartowałem w roku 1978.
Zwykle jachty i samoloty budowane są w profesjonalnych zakładach produkcyjnych zatrudniających sztab profesjonalistów, a tutaj jak się dowiaduję, wystarcza do tego jeden człowiek i przydomowy warsztat. Skąd Pan czerpał wiedzę, jak nauczył się Pan tych wszystkich umiejętności i niuansów technologicznych?
– Spróbuję w wielkim skrócie przedstawić moją historię od przedszkola do technikum. Przedszkole było dla mnie nudne, więc gdy się kończyło to pomagałem ojcu w zakładzie zegarmistrzowskim, i tak zacząłem uczyć się precyzji. Kiedyś u kogoś na strychu znalazłem niemiecką książkę z samolotami i okrętami. Otrzymałem ją w prezencie i później oglądałem ją na okrągło, miałem wtedy jakieś 6-7 lat. W tym samym czasie wpadło mi w ręce czasopismo „Mały modelarz”. I się zaczęło. Ze dwa lata później przypadkowo kupiłem czasopismo „Modelarz”, co znacznie podniosło mój poziom zainteresowania tematem, bo było bardziej zaawansowane technicznie. Najpierw były modele kartonowe, później gdy już zarabiałem u ojca kieszonkowe kupowałem modele drewniane lub sam zacząłem tworzyć części do samolotów i łódek. Gdzieś tam dokupiłem mały silniczek spalinowy „Jaskółka” na eter, aż w końcu moje pierwsze samoloty wzbiły się w powietrze. Gdy miałem ok. 12 lat, pamiętam, że pół roku budowałem pierwszy model latający na uwięzi, a gdy w powietrze się już wzbił, zachciało mi się akrobacji i samolocik się rozpadł na kawałki. Jak Pan widzi wciąż się uczyłem. Później zaczęły się poważniejsze konstrukcje, o rozpiętości skrzydeł ponad 1.70 m, były nawet eksperymenty rakietowe. Kupowałem czasopisma i książki o tematyce samolotowej, wojskowej, okrętowej, jachtowej. Przez cały czas dużo czytałem i pochłaniałem wiedzę, zarówno historyczną jak i techniczną. Będąc w technikum to już projektowałem specjalne narzędzia modelarskie na swoje potrzeby. Od wielu lat prenumeruję wszystkie tytuły czasopism, które związane są z tymi tematami, także przestudiowałem tysiące periodyków, setki książek. I w ten sposób przez te 60 lat trochę wiedzy i umiejętności zdobyłem. Jestem samoukiem.
Ostatnie 2-3 lata jest o Panu dość głośno, nie tylko w Polsce, lecz i poza granicami. Skąd ten nagły rozgłos?
– Nigdy wcześniej mi nie zależało, by się prezentować na zewnątrz i mało kto wiedział szczegółowo, co robię. Obecnie rzeczywiście jest o mnie głośniej, kilka wywiadów było przeprowadzonych, również krótki reportaż telewizji TVN24. W roku ubiegłym miałem też wykład gościnny na Politechnice Warszawskiej na temat wspomnianego Bąka, a za kilka dni, 4 listopada, mam kolejną prezentację na Politechnice, będę opowiadał o budowanym właśnie Orliku olimpijskim.
Panie Jerzy, bardzo dziękuję za przemiłą rozmowę. Jest Pan dla mnie autorytetem i ekspertem nie tylko w sprawach lotnictwa czy jachtingu, lecz również jako wzorzec pasjonata.
Rysiek Krupiński (pustelnik)
—————————————————————————
Zródło fotografii: https://www.youtube.com/watch?v=Xb4BLZh2R8I – Spotkanie (18 VI 2016) w Klubie Absolwenta Politechniki Warszawskiej – wspomniany w rozmowie wykład o motoszybowcu Bąku.
.
Inne wywiady z Jerzym Gruchalskim:
- artykuł + galeria zdjęć – http://www.slesin.naszabiblioteka.com/news/pierwsze-spotkanie-z-pasj
- TVN24, reportaż video – https://www.tvn24.pl/wideo/z-anteny/samouk-na-emeryturze-samodzielnie-buduje-historyczny-samolot,1437510.html?playlist_id=23501