Leonard Paczesny – marynarz, nauczyciel, pisarz, numizmatyk, kolekcjoner staroci

Studiował w Wyższej Szkole Marynarki Wojennej w Gdyni. Od 1979 roku służył na okrętach desantowych w Świnoujściu, a zakończył ją w Dowództwie Marynarki Wojennej w Gdyni. Od 1989 r. pływał także na statkach handlowych Polskiej Żeglugi Morskiej jako marynarz, asystent i oficer pokładowy. Odwiedził kilkadziesiąt krajów na wszystkich kontynentach, przemierzył Atlantyk, Ocean Indyjski i Pacyfik. Gdziekolwiek był – zbierał monety. Po powrocie do Konina w 2000 roku był prezesem Ligii Obrony Kraju oraz nauczycielem w wielu konińskich szkołach średnich. Jest kolekcjonerem pamiątek morskich i staroci. Współorganizuje cykliczny piknik hobbystyczny w Izabelinie..

 

 

Dzień Dobry Panie Leonardzie. Niedawno przyjechałem zerknąć na wystawy kolekcjonerskie i rzemieślnicze na pikniku hobbystycznym w Izabelinie. Pan był tam jednym z wystawców. Na pierwszy rzut oka spostrzegłem szeroką różnorodność eksponatów, pomyślałem nawet, że to nieco zbyt dziwaczny miszmasz. Może Pan to odrobinę uporządkować, co było pierwsze, dlaczego Pan kolekcjonuje 1001 rozmaitości ?

– Tak, rzeczywiście jest tu szeroki kalejdoskop kolekcjonerski. Jak Pan widzi, zbieram monety, banknoty, wszelkie starocie, wyposażenie wojskowe i szkolne, militaria, medale, puchary, ordery, stare instrumenty muzyczne. Są nawet poroża zwierząt, dokumentacje fotograficzne obrony cywilnej z lat 60-tych, dawne przyrządy dydaktyczne, stare listy, butelki, telefony oraz wiele innych eksponatów. Kolekcjonuję wszystko, co ma dla mnie jakąś wartość historyczną, zapobiegając bezpowrotnemu zniszczeniu. A moje zbieractwo zaczęło się od monet, około 30 lat temu. Opowiadać o tym?

 

Tak, nalegam. Sam dawniej, też ze 30 lat temu zbierałem numizmatykę z przeróżnych krajów, jak wielu moich rówieśników, była wówczas taka moda. Miałem wtedy kilkanaście klaserów z monetami i banknotami. A więc proszę opowiedzieć jak to u Pana się zaczęło?

– Liceum ukończyłem w Koninie Morzysławiu, ale później mieszkałem 26 lat w Świnoujściu. Kiedyś z żoną byliśmy na jarmarku morskim i widziała, że bardzo przypatruję się kolekcjom monet. Jako że zbliżały się moje imieniny i urodziny zapytała, co bym chciał na prezent. Odpowiedź była przewidywalna – chcę kolekcjonować monety świata. Wręczyła tamtemu sprzedawcy jakąś niewielką kwotę pieniędzy i mogłem sobie kilka ciekawych monet wybrać. A że w tym czasie pływałem już na statkach, to zacząłem także ze swoich podróży służbowych wracać z bilonem. Od około 1990 r, po zakończonej służbie w Marynarce Wojennej, pływałem jeszcze wiele lat na statkach handlowych po wszystkich wodach świata. Goszcząc w różnych krajach, płaciliśmy w dolarach, ale prosiłem o wydawanie mi reszty w drobnym bilonie w lokalnej walucie. Kolegów prosiłem, by jakieś ciekawe monety mi zdobywali, w bankach wymieniałem, wyszukiwałem pchle targi w różnych krajach, gdzie akurat byłem. I tak z każdego rejsu przywoziłem 2-3 kilogramy drobnych różnych monet, a że rejsów było całkiem sporo, to i kolekcja się rozrastała.

 

Kiedy ze Świnoujścia wrócił Pan do Konina i jak potoczyły się dalsze losy kolekcjonerskie?

– Wróciłem w 2000, choć jeszcze w 2001 roku odbyłem swój ostatni rejs. Na stałe, na swoim mieszkaliśmy w Koninie od 2002, ale obecnie mieszkamy z żoną w Kramsku. Wracając ze Świnoujścia do Konina miałem zamiar otworzyć sklep numizmatyczny i połączyć przyjemne z pożytecznym, jednak wizyta w takim sklepie w Szczecinie pozbawiła mnie złudzeń. Porozmawiałem sobie z właścicielem przez dobre 3 godziny u niego, zdradził kulisy i przekonał, że w Koninie nie mam szans na taki sklep, gdyż on sam w Szczecinie ledwie dyszał. I faktycznie, przez te 3 godziny miał tylko jednego klienta, który kupił jakąś drobną monetę z dziurką, aby sobie na szyi zawiesić. Tak więc nie pracowałem już jako marynarz, nie otworzyłem sklepu numizmatycznego, lecz z obronnością się nie rozstałem. Już w Koninie pełniłem funkcję prezesa Ligii Obrony Kraju, później uczyłem w kilku szkołach, między innymi przysposobienia obronnego w Zespole Szkół Budowlanych (2004-2010).

 

Rozumiem, jednak wciąż tkwimy tylko w numizmatyce, a na swoim stoisku prezentował Pan znacznie więcej eksponatów, już je częściowo wspomnieliśmy w tej rozmowie. Mogę zrozumieć sentyment do militariów, orderów, nawet i różnych staroci użytkowych, ale skąd się wzięły na przykład pomoce dydaktyczne czy stare puchary w Pana kolekcji ?

– Jeszcze gdy pływałem na statkach, znajomi prosili mnie, bym różne okazy im przywoził, na przykład czapki lub guziki z mundurów różnych krajów, ale i inne. Sobie też od czasu do czasu coś innego przywiozłem niż monety. Co do tych pomocy dydaktycznych, gdy szkoła otrzymuje lub zakupuje bardziej nowoczesne przyrządy edukacyjne, to te stare są już zbędne i tylko zajmują niepotrzebnie miejsce, szkoła to nie muzeum. A dla Paczesnego miały one wartość kolekcjonerską i zamiast na śmietnik trafiło coś fajnego do mnie, na przykład stare i wytarte już mapy ścienne, czy choćby wyeksploatowany już model anatomii wnętrza człowieka. Pracowałem też w LOK i miałem kontakty z kołami strzeleckimi, płetwonurkami i innymi organizacjami. Któraś jednostka, porządkując swoje pomieszczenia, musiała stare zalegające i niepotrzebne już nikomu rzeczy wyrzucać. Te piękne stare puchary mieli w Gosławicach i zamierzali je oddać na złom za grosze. Odkupiłem. Mam znajomych, którzy znają moją pasję i czasem dostanę coś ciekawego. Z roku na rok, kolekcja rozmaitości się rozrastała. A niedawno wyszedłem z tym na zewnątrz, współorganizuję kiermasze hobbystyczne, pikniki, wystawy. Bo jak ktoś dowcipnie zauważył, Paczesnego „nosi” na emeryturze.

 

Czyli jest Pan aktywnym emerytem i organizatorem. Wiem o napisanej książce. Czego jeszcze się dowiemy?

– A jaką mam alternatywę na wykorzystanie wolnego czasu? Mam tylko siedzieć w papciach przed telewizorem lub rozmawiać o dolegliwościach i chorobach? Jeśli się na czymś znam, to się angażuję. Kilka lat temu złożyłem wniosek z propozycją zagospodarowania bulwarów nadwarciańskich i mój wniosek wygrał – znam się trochę na wodach, portach, statkach, barkach i w tym wniosku połączyłem wiedzę z wyobraźnią. Tak, napisałem też książkę z marynistyki przygodowej, jej tytuł to „Ostatni rejs Esmeraldy”, wydana w konińskim wydawnictwie Mawi. Opowiedziałem w niej o ekscytujących przygodach marynarza, o sztormach, postojach na mieliźnie, nawet o aresztowaniu całego statku. No i w ostatnich 2-3 latach angażuję się w organizację pikników i jarmarków hobbystycznych, pchlich targów, wystaw kolekcjonerskich i artystycznych – gdzieś w remizach czy w plenerze. Dzięki temu spotykam się z nowymi ludźmi, rozmawiamy, opowiadam o morzu, kolekcjach. Poznaję lokalnych i regionalnych artystów – malarzy, rzeźbiarzy, twórców ludowych, także innych kolekcjonerów i pasjonatów. Żyję twórczo i mam z tego wielką satysfakcję. Na koniec, panie Ryszardzie, proszę pomyśleć nad organizacją takich działań w Koninie, bo raz czy dwa razy do roku to trochę rzadki kontakt z tego rodzaju kulturą.
 

 

Panie Leonardzie, ściskam dłoń i za rozmowę dziękuję

 

Rysiek Krupiński (pustelnik)

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *


Ta witryna używa plików Cookie. Aby zapewnić jej poprawnie działanie, konieczne jest ich zatwierdzenie.