Trener i koszykarz na wózku – Marek Bystrzycki

36-letni obecnie Marek uległ wypadkowi w 2005 roku. Przeszedł kilka operacji i był rehabilitowany w szpitalach w Kaliszu, Gostyninie i Konstancinie. Dwa lata później trafił do Fundacji PODAJ DALEJ, gdzie działali wolontariusze, w tym również osoby niepełnosprawne ruchowo, które uczyły Marka radzenia sobie w codziennych czynnościach i pokonywania barier. Z czasem Marek zaczął angażować się w działania Fundacji. Jako trener niezależnego życia pracuje z osobami po wypadkach, pokazuje im, że mimo niepełnosprawności można aktywnie żyć i pracować. Powrócił też do sportu, który uprawiał przed wypadkiem – piłkę nożną zamienił na koszykówkę. W 2011 roku został powołany do kadry narodowej koszykarzy na wózkach. Rok później stworzył pierwszą w Koninie drużynę koszykarzy na wózkach MUSTANG. Prowadzi treningi, organizuje ogólnopolskie turnieje. Wśród sportowych marzeń Marka jest udział w Igrzyskach w Tokio w barwach naszego kraju oraz zdobycie Mistrzostwa Polski z drużyną konińską. (źródło: http://historiamarka.pl)

 

 

Witaj Marku. Zanim zaczęliśmy rozmowę, stałem w sklepie medycznym, w którym pracujesz i podziwiałem sportowe trofea – dyplomy, medale, puchary. Oglądałem to wszystko i się zastanawiałem co było pierwsze – koszykówka czy wózek inwalidzki. I od tego właśnie chciałbym zacząć dzisiejszy wywiad z Tobą.

– Pierwszy był sport, jednak nie była to koszykówka, lecz piłka nożna. W kosza zacząłem grać około 1.5 roku po wypadku, czyli w latach 2006-2007.

 

Jako że nie unikam trudnych pytań, to proszę, opowiedz najpierw o sobie – jakim byłeś przez te 1.5 roku po wypadku? Jeśli jednak dotykam Twoich bardzo osobistych przeżyć, to możesz odmówić odpowiedzi.

– Nie odmawiam. Chcę odpowiedzieć, bo to jest ważne. Byłem aktywnym, w pełni sił młodzieńcem, z marzeniami i apetytem na życie. W roku 2005 w wypadku doznałem urazu rdzenia kręgowego i przesiadłem się na wózek inwalidzki. Obraz świata natychmiast zmienił swoją kolorystykę – z palety wielu barw na czerń i szarość. Pierwsze kilka, nawet kilkanaście miesięcy to głęboki ból psychiczny, rozpacz, bezradność, beznadziejność, poczucie niezasłużonej krzywdy. Do tego izolacja i brak umiejętności poruszania się w tej nowej rzeczywistości. Na przełomie 2006/2007 trafiłem do fundacji „Podaj dalej”, zaczęła się społeczna rehabilitacja i uczenie się nowego funkcjonowania. Pozbywałem się już złudzeń, że wstanę z wózka, więc uczyłem się nowej mobilności, pokonywania barier architektonicznych, schodów, podjazdów, krawężników. Zrozumiałem, że muszę stawać się samodzielnym i zaradnym w takim stopniu, na ile to możliwe. Obserwowałem inne osoby niepełnosprawne – oni mogą, dają sobie radę, choć nie mają łatwo. Zrozumiałem, że nie mogę obwiniać całego świata za to, co mi się przytrafiło. Zapragnąłem wstawać inaczej.

 

Domyślam się, że zbliżamy się do koszykówki.

– Tak, już blisko. Grać zacząłem w Koninie, lecz nie było tu ani drużyny ani dobrze zorganizowanych treningów, dlatego więc przygotowanie sportowe odbyłem w klubie ŁTRSN Łódź (Łódzkie Towarzystwo Rehabilitacyjno – Sportowe Niepełnosprawnych). Przez 4-5 lat tam trenowałem, grałem w lidze, wraz z drużyną zdobyłem brązowy medal Mistrzostw Polski. W roku 2011 otrzymałem powołanie do reprezentacji narodowej. W Mistrzostwach Europy w Izraelu zajęliśmy IV miejsce i uzyskaliśmy awans na Igrzyska Paraolimpijskie w Londynie. A później zaimportowałem koszykówkę na wózkach do Konina. Opowiadać dalej?

 

Obowiązkowo, przecież to jest cel naszej rozmowy.

– Pomysł, aby utworzyć drużynę w Koninie powstał w 2012 i w tym samym jeszcze roku zarejestrowaliśmy, przy współpracy z fundacją „Podaj dalej” stowarzyszenie sportowe „Mustang”. Wspólnymi siłami zaczęliśmy budować drużynę. Mamy już sukcesy: III miejsce w Pucharze Polski oraz V miejsce w lidze ogólnopolskiej. Obecnie trenuje nas ok. 25 osób. Mamy dwa zespoły: młodzieżowy (wiek 8-22 lata) oraz dorosłych (najstarszy zawodnik ma ok. 50 lat). Młodzieżowcy trenują raz w tygodniu, a dorośli dwa razy. Spotykamy się w hali sportowej przy ulicy Popiełuszki.

 

To tylko trening sportowy czy także forma rehabilitacji?

– Oczywiście i to i to. Dla osoby niepełnosprawnej każda forma konstruktywnej aktywności jest potrzebna, a nawet konieczna, aby dalej się rozwijać. Szczególnie dla młodych ludzi, którzy potrzebują akceptacji i uczestnictwa w społeczności, aby przekroczyć myślenie o swojej niepełnosprawności, a czasem wręcz społecznym wykluczeniu. Uczymy się współpracy, zaradności, pewności siebie, że można być pełnowartościowym sportowcem i człowiekiem. Dzięki temu sportowi możemy kształtować swój charakter, pokonywać słabości. Gdy jedziemy na jakiś mecz, to niektórzy, szczególnie dzieci, mają okazję, aby pierwszy raz wyjechać poza swój dom, tak symbolicznie chociaż rozstać się z rodzicami na dzień czy dwa i to jest cenne doświadczenie dla nich.

 

Mimo że masz bardzo pogodną twarz i czuć dojrzałą samoakceptację, to zadam Ci jeszcze jedno pytanie. Naszą narodową cechą jest narzekanie i szukanie winnych. Czy jeszcze wpisujesz się w ten nurt?

– Nie jestem doskonały, więc zdarza się jeszcze, że na coś ponarzekam. Generalnie jednak bardzo nie lubię narzekać i stękać. Uznaję, że każdy jest kowalem swojego losu i w każdej sytuacji może o siebie walczyć i się rozwijać. Trzeba wziąć się do pracy i szukać rozwiązań. Łatwo jest usiąść, biadolić i mieć pretensje do całego świata, lecz dokąd to prowadzi. Ale jeśli mogę trochę ponarzekać, to wyrażę swój żal. Wypadek i niepełnosprawność mogą przytrafić się każdemu. Trzeba mieć wówczas nadzieję na choćby częściowy powrót do sprawności, ale ta nadzieja nie powinna przesłaniać działań, jakie trzeba podejmować w tych okolicznościach. Martwi mnie, że niektórzy rodzice podchodzą do swoich niepełnosprawnych dzieci w sposób bardzo nadopiekuńczy. Wszystko za nich robią, rozwiązują nawet najdrobniejsze trudności i problemy za swoje pociechy. Rozumiem, że robią to w imię miłości, jednak takie podejście powoduje dodatkową niepełnosprawność. Są dzieci i młodzież, którzy nie potrafią nawet buta sobie zawiązać, choć fizycznie mogą to zrobić. Są ludzie dorośli, którzy nie potrafią zrobić zakupów, bo zawsze ktoś za nich to robił. Takich przykładów mogę więcej podawać, lecz nie o to chodzi. Dlatego podkreślam, mimo niepełnosprawności, trzeba uczyć także codziennych sytuacji społecznych i zaradności, bo jaka jest alternatywa, gdy rodzice umrą? Dom pomocy społecznej?

 

Dziękuję Marek. To cenna lekcja i motywacja dla mnie. Dziękuję także naszej wspólnej znajomej, zawodniczce konińskiej drużyny „Mustang”, Ani Przybylskiej, dzięki której spotkaliśmy się i poznaliśmy.

 

Rysiek Krupiński (pustelnik)

0 thoughts on “Trener i koszykarz na wózku – Marek Bystrzycki

  1. dobrze mówisz trenerze – trzeba o siebie walczyć i się rozwijać

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *


Ta witryna używa plików Cookie. Aby zapewnić jej poprawnie działanie, konieczne jest ich zatwierdzenie.